Niepraktykujący= niewierzący?
W tradycji Polaków utarło się, że wizyta w kościele w każdą niedzielę jest jej nieodłącznym, obowiązkowym jej elementem. Chrześcijanin, który nie praktykuje, to w ich oczach niewierzący. Ale czy tak jest naprawdę? Czy kościół jest człowiekowi niezbędny, by móc pielęgnować swoją wiarę?
Współcześnie większość młodych ludzi, mających swój rozum i patrzących na świat świeżym spojrzeniem, przysłuchuje się kazaniom księży z niedowierzaniem. Wiele zasad przez nich głoszonych jest dla młodzieży irracjonalna.
Bez ślubu nie możesz mieszkać z chłopakiem. Prowokujesz tym grzech. Najpierw trzeba się dobrze poznać. Tylko w jaki sposób można poznać się lepiej?
Dotyk osoby, którą kochasz jest zły. Miłość to nie seksualność. Czy to prawda? Czy sfera cielesna nie ma żadnego znaczenia? Czy to nie na tym opiera się większość uczuć? Tęskni się za ustami partnera, za jego ramionami, za kojącym stres i zmęczenie dotykiem, za czułością, namiętnością.
Co ma myśleć młody człowiek, który słyszy na katechezie, że jeśli kiedyś zdradzi żonę, lepiej, by jej o tym nie mówił? Że musi szanować swojego ojca, nawet jeśli on jest agresywny, stosuje przemoc lub molestuje swe dzieci? Że kobiety są same winne temu, iż są gwałcone? Czy to na pewno religia miłości?
Wiarę można pielęgnować samemu. Mieć własny punkt widzenia. Kochać Boga bez głosów księży. Czy na pewno wszystkie grzechy, które wytykają, są takie złe? Być może ta kwestia budzi zastrzeżenia i wymaga od każdego własnej refleksji.
By Kościół trafiał w serca młodych ludzi, musi coś zmienić. Musi uaktualnić niektóre swoje zasady. Inaczej coraz więcej młodzieży będzie się od niego odwracać, zamiast zbliżać do Boga.